Baby to wredne suki…

Tak, owszem czasami się tak zachowujemy i wtedy ciężko z nami wytrzymać!
Marcin to młody, sympatyczny mężczyzna, kolega z korpopracy. Zakochany po uszy w Marzence. Marzenka to, Marzenka tamto. Ciągle mi o niej opowiadał. Wysyłał SMS-y prawie non stop. Czasem szefowa nawet zwracała mu uwagę, że jest w pracy i powinien się opanować. Wtedy zamiast SMS-ów, dzwonił do niej. Dawno nie słyszałam tylu Misiaczków, Kociaków, Słoneczek! I ten jego głos! Miękki, mruczący do słuchawki! Wow! Aż się ciepło na duszy robiło, że można tak kochać! A przy tym praca pali mu się w rękach. A że mam w sobie duch rywalizacji, to ta rywalizacja nas wzajemnie napędzała. Ile dziś sprzedałaś? Tylko tyle? A ja już wysłałem trzy auta do klienta. Dawaj! Dogoń mnie! I w firmie się kręciło, że hej! On sprzedaje, to ja sprzedaję. Kto więcej? Kto szybciej? Piękne czasy! Marcin popołudniami jeździł na rowerze po Warszawie i szukał swojej Marzenki. Czemu? Bo jakoś tak dziwnie, ale Marcin znał Marzenkę tylko z głosu i tylko z SMS-ów. Do tej pory się nie spotkali. Zawsze coś jej wypadało, że w ostatniej chwili odwoływała spotkanie. Kiedyś, żartem, rzuciłam do niego, że wymyślił sobie tę Marzenkę, żeby nam zaimponować, żeby lepiej pasować do zespołu. Bo, my wszyscy byliśmy w szczęśliwych związkach i zapewne on też chciał się poczuć kochany i potrzebny. Ale, nie, wtedy Marcin pokazywał jej zdjęcia na profilu fejsbukowym, opowiadał, że ona nie mogła, bo akurat jej siostry dziecko zachorowało i musiała się nim opiekować, że w ten weekend to były jakieś chrzciny, wesele, imieniny babci czy innej ciotki. Marzenka zawsze miała wytłumaczenie, a Marcin zawsze to akceptował i cierpliwie czekał na spotkanie. I wkręcał się coraz bardziej. Ot, taka zabawa w gonienie króliczka. W końcu nastąpił moment, że Marcin chciał się koniecznie spotkać z Marzenką i zaczął naciskać na spotkanie. Uważam, że i tak był bardzo cierpliwy, bo trwało to ponad rok. Niesamowite! Jak długo on potrafi czekać na pierwsze spotkanie. I oto wreszcie Marcin przychodzi do pracy z ogromnym bukietem wiosennych kwiatów. To dla mnie? Ależ nie trzeba było. Żartowałam z niego. A on ze stoickim spokojem odpowiada, że to właśnie dziś jest ten dzień, że Marzenka będzie czekać na niego po pracy w kawiarni na Starówce. Cały dzień Marcin był nieznośny, ale wszyscy go wspierali, no, bo wiadomo, ma prawo chłopak się stresować! A ja czekałam na jego wieczorny telefon, bo chciałam usłyszeć jak było. Czy wyobrażenia i rzeczywistość to jedno i to samo. Jak się zapewne już domyślacie do spotkania nie doszło. Marcin, jak zbity pies przylazł do pracy, Marzenka nie raczyła nawet zadzwonić, nie odbierała telefonu… Marcin był załamany… Starałam się go pocieszyć, że może coś się stało, że może coś z nią nie tak, że zaraz na pewno się odezwie… Nie pomogło. I wtedy wybuchła bomba. Krótki SMS od Marzenki: przepraszam, nie mogę z Tobą być. Zero wyjaśnień. Marcin szalał, ale jak to? Jak mogła? Przecież tyle pięknych słów padło, przecież go kochała, przecież on ją też… Bardzo dawno nie widziałam, tak złamanego i załamanego faceta. Naprawdę mi go było żal. Marcin jednak się nie poddał. Dzwonił, pisał. Dzwonił i pisał. Ba, na rowerze szukał jej domu, bo w którejś wiadomości swój dom mu opisała. Jeździł, więc jak wariat po Saskiej Kępie i szukał tego domu, takiego żółtego, piętrowego i z wysokimi cyprysami przed bramką. I dzwonił i pisał. Nie tracił nadziei, że ją odnajdzie. Nawet już nie chciał z nią być. Bo czuł się zdradzony, oszukany. Ale chciał, choć raz spojrzeć w jej twarz i zrozumieć, co się stało. Podchody trwały parę tygodni. Mówiłam: odpuść sobie, szkoda zdrowia i nerwów… Nie. Zawzięty wyraz twarzy. Ja ją znajdę! I znalazł. Wyobraźcie sobie, że odnalazł dom na Saskiej Kępie. Teraz całymi wieczorami dyżurował pod bramą z nadzieją, że ją spotka. Któregoś dnia później przyszedł do pracy, bo sobie wymyślił, że przecież Marzenka też pracuje i w końcu wyjdzie z domu na przystanek, albo wyjedzie autem. Wyjechali raz – jakiś facet z dziećmi i starsza pani zupełnie niepodobna do Marzenki. Zdziwił się, ale nadal nie tracił nadziei. Napisał do niej kogo widział przed jej domem i że następnym razem zapuka do tych drzwi. Reakcja była natychmiastowa! Marzenka zadzwoniła! Trzeba było widzieć tą twarz! Wyraz absolutnego szczęścia! Cały się świecił wewnętrznie! Znowu uwierzyłam, że może jednak prawdziwa miłość istnieje! Że jego starania zostaną nagrodzone!

Ano, jednak nie. Marzenka zaproponowała spotkanie. Marcin pojechał. A następnego dnia usłyszałam taką oto opowieść: Marzenka ma lat czterdzieści pięć, jest żoną i matką dwójki dzieci, wygląda jak stare pudło, czarne farbowane włosy, z resztką trwałej, makijaż beznadziejny, za mocny i nie pasujący do niej. Tak, to ją widział w tym aucie, razem z mężem i dziećmi. Przestraszyła się, że mąż się dowie i dlatego zgodziła się na to spotkanie. Ona go bardzo przeprasza, ale tak bardzo chciała jakiejś odmiany w życiu, tak bardzo jej się podobało jego zaangażowanie, ona nie chciała go skrzywdzić, ona go kocha… A te zdjęcia na fejsie? Ano, znalazła jakiś profil dziewczyny w Wrocławia, śledziła jej wpisy i potem dopasowywała do swoich SMS-ów… Ona nie wiedziała, że tak to wyjdzie…

Marcin zmienił się. Skrzydła zostały złamane. Zarejestrował się na portalu randkowym i wyrywał laski tylko po to by je bzyknąć i rzucić. Stracił wiarę w kobiety, w ich szczerość i w miłość. Zrobił się złośliwy. Dla mnie też. Znając jego historię, to wcale mnie to nie dziwi.

Mam tylko nadzieję, że kiedyś jakaś odważna młoda dama, pod jego maska odkryje prawdziwe serce i że i on odnajdzie w sobie siły, by po raz kolejny zaufać. Z całego serca mu tego życzę. A na razie patrzę jak przez niego cierpią niewinne młode damy…