Depresja, temat powszechny, ale nadal nieznany…

Nie od dziś wiadomo, że każdy z nas nosi maskę, maskę która odpowiada naszemu otoczeniu. Ja często mówię na to uśmiech numer pięć. W dzisiejszych czasach choroba jaką jest depresja stała się bardzo powszechna, każdy zły nastrój, każde załamanie formy, jest nią tłumaczone. Zapominamy jednak o bardzo ważnej rzeczy, depresji nie widać. Nie jest to choroba, którą można wyleczyć w tydzień, albo kupić leki w aptece bez recepty. Jest to choroba, która siedzi głęboko w człowieku, wyniszczając jego samoocenę, chęć do działania, aż w końcu chęć do życia.

Nie chcę przytaczać definicji, bo każdy może wpisać sobie w Google i sprawdzić, czym się objawia i jak się ją leczy. Chcę przedstawić Wam krótką historię osoby chorej na depresję.

Moja maska

Młoda, ambitna, wykształcona kobieta, ciągle poszerzająca swoją wiedzę o nowe szkolenia, można powiedzieć kobieta dwudziestego pierwszego wieku. Chce mieć męża, dzieci, domek i psa. Codziennie rano wita wszystkich szerokim uśmiechem i krótką pogawędką. W pracy każdy ją kojarzy, wielu uznaje za specjalistę, inni zaś za osobę pewną siebie, dążącą do celu.

Dla rodziny, pomocna, bezproblemowa, córka i siostra. Stara wspierać wszystkich i być tą która jest zawsze i dla każdego.

Prawdziwe oblicze

Wiek sam mówi za siebie nadal młoda, ale już nie silna, nie uśmiechnięta, niepewna siebie. Zajmuję się problemami innych, żeby nie myśleć o swoich. Często po powrocie do domu siada w oknie i patrzy w przestrzeń, nic nie myśląc. Pustka w głowie to też system obronny, ponieważ gdy zaczyna myśleć, gdy zagłębia się w swój umysł, traci kontrolę. Myśli, wspomnienia, poczucie bezsensu, nikomu nie potrzebna, przez nikogo nie kochana, to cała ona. Setki nieprzespanych nocy, kiedy to siedziała w kuckach i płakała, kiedy już nie miała siły. Jedna myśl nie opuszczała jej każdego dnia „koniec”, czy to jest rozwiązanie, czy przyniesie oczekiwaną ulgę?

Po co maska?

Tak jest łatwiej, nie trzeba odpowiadać na setki pytań, co się stało, jak mogę pomóc, ale też nie trzeba wysłuchiwać rad typu, wszystko będzie dobrze, to nie problem, poradzisz sobie. Nie wiedziałam co mam już odpowiadać, udawanie stało się normą.

Skąd ta depresja?

Trudno określić kiedy pojawiła się w moim życiu, może z pierwszymi problemami, a może jak już było ich na tyle dużo, że nie widziałam żadnego wyjścia. Pamiętam tylko jak uczucie bezsilności, niechęci i dezorientacji narastało w mojej głowie. Ja i moje ciało działaliśmy na zasadzie auto-pilota, bo trzeba wstać, bo trzeba pójść do pracy, bo trzeba zrobić zakupy, bo trzeba zjeść obiad.

Czy jest na nią rada?

Poproszenie o pomoc, zrozumienie, że nie jest to jeden z tych gorszych dni, że jest to już depresja. Wiedziałam, że nie jest dobrze, ale nie szłam do lekarza, który mógłby mi powiedzieć „ma Pani depresję”, aż w końcu poczułam się źle fizycznie, pojawiły się zawroty głowy, mdłości i skurcze żołądka. Z tymi objawami udałam się do internisty, dostałam stos skierowań na badania krwi i do innych specjalistów, neurolog, laryngolog, gastrolog, poszukiwania trwały, a objawy nasilały się. W końcu Pan doktor zapytał, czy wszystko dobrze w pracy, w domu, z chłopakiem. Nie wytrzymałam popłynęły łzy i powiedziałam o problemach w domu, o rozstaniu z narzeczonym i na koniec wizyty Pan doktor bez zastanowienia powiedział „pójdzie Pani do psychiatry” zapytałam „a może psycholog”, odpowiedź była jednoznaczna „to już nie ten etap, psychiatra zleci terapię u psychologa, ale wspomoże również lekami”. Kiedy wyszłam z gabinetu chciałam jak najszybciej wyjść z przychodni, można powiedzieć, że biegłam przez korytarze, jak tylko poczułam świeże powietrze zaczęłam płakać, nie mogłam opanować łez.

Wizyta u Pani doktor była spokojna, opowiedziałam co wydarzyło się w moim, życiu dostałam kontakt do psychologa i receptę. Po pierwszych dniach zażywania leków nie czułam różnicy, teraz kiedy terapia trwa już pół roku, moje życie zmieniło się nie do poznania, moja maska stała się moim prawdziwym obliczem, mam czasem gorszy dzień, mam spadek formy, ale czuje też, że sobie z tym poradzę, zauważyłam również, że tak naprawdę nie jestem i nigdy nie byłam sama, mam przyjaciół i rodzinę, przez wszystkich jestem wspierana i mogę żyć, jak również planować przyszłość.

Aktualnie jestem pod ciągłą obserwacją i nie przerywam leczenia.