Kobieta myśli, że go zmieni, a mężczyzna, że ona nigdy nie odejdzie… cz.2

Tym razem o rozwodzie, czyli o tym momencie życia, kiedy on przekonuje się, że ona ma już jednak dość i że odchodzi. Do kochanka? Ma nowego partnera? Nie, kobieta odchodzi dla samej siebie, by uratować siebie i swoje dzieci. Do bycia szczęśliwą!
Pamiętacie młodszą wersję mnie? No, tak. Oczywiście, jakżeby nie. Otóż, moja młodsza ja aktualnie cieszy się życiem. Po dwóch miesiącach płaczu, wyrzutów sumienia, zastanawianiu się czy dobrze zrobiła, że się zgodziła na rozstanie, na porzucenie, na rzucenie go (omawiałyśmy różne warianty tego samego zdarzenia, czyli rozstania, czy też rozwodu). No, to po tych dwóch miesiącach, i tak uważam, że szybko się ogarnęła, jest na etapie cieszenia się z bycia singielką. Uff! Ulżyło mi, bo myślałam, że zastosuje zasadę klin klinem, czyli od czego umierasz od tego giń, czy też co nas nie zabije to nas wzmocni. Miałam, oczywiście na myśli rzucenie się w ramiona nowego partnera i natychmiastowe zamążpójście. No, bo tym razem to się uda! Prawda? A jak się pojawi kandydat na kandydata to trzeba go natenczas zaobrączkować, skoro czekanie przez dziesięć lat nie przyniosło rezultatu! Oczywiście, że ironizuję. To taka forma samoobrony. No, bo co mam jej powiedzieć? Że nie wyszło i że tak bywa, że za młoda była na małżeństwo… Dla niej momentem przełomowym, był fakt, że jej były-niedoszły kontrolował jej media społecznościowe. Powiedziała dość i odeszła. Dostała wsparcie przyjaciółek i wytrwała w swoim postanowieniu. Brawo! Ciesz się teraz życiem. Nowa miłość niedługo przyjdzie sama, niepytana i nieoczekiwana. Wiem, co mówię. Cierpliwości.
No, więc gdzie jest ta granica, kiedy można i warto odejść? Czy pozostanie w martwym związku to dobre rozwiązanie? Powiecie, że gdy są dzieci, to trzeba zostać dla dzieci. Dobra, przyjmuję argument, pod warunkiem, że nie jest to rodzina patologiczna i nie ma w niej przemocy. Nie, głupi argument. Co z tego, że nie ma przemocy, że oboje rodzice dbają o dom i zaspokajanie potrzeb dzieci, skoro oboje są nieszczęśliwi? Bardziej ona jest nieszczęśliwa, bo nikt poza przyjaciółkami nie docenia jej pracy w roli perfekcyjnej pani domu, genialnej szefowej w firmie, artystki w kuchni i pięknej kobiety, gdy wychodzi w świat. Jak poznać, że dwoje ludzi już się nie kocha? Nie sypiają ze sobą. Może tak może nie. Może jeden z partnerów stracił już zainteresowanie seksem, bo nigdy nie miał zbyt dużego temperamentu. Nie patrzą na siebie, unikają swojego wzroku. Też. Przyjmuję i takie argumenty. Tak sobie myślę, że koniec jest wtedy, gdy dwoje ludzi przestaje ze sobą rozmawiać. Gdy ich rozmowy kręcą się wokół ocen Jasia w szkole, kto wyprowadzi psa, kto wymyje kuwetę kota, kto i co i kiedy zrobi. Bo, to już nie rozmowa, to tylko uzgadnianie, kto wypełni obowiązki. I wtedy, gdy już sobie myślisz, że już mnie nic ciekawego nie spotka, bo ja już mam poukładane moje życie, wtedy pojawia się nie wiadomo skąd ON/ONA. Osoba ta ma dla ciebie zawsze czas, miłe słowo, małe gesty zrozumienia, sympatii, współczucia, wspominasz, że kiedyś tak właśnie rozmawiałaś z mężem, że razem chodziliście do kina, a teraz sama oglądasz kolejny sezon romantycznej komedii z przystojniakiem w stylu Mike Delfino, że słyszysz dawno zapomniane komplementy…
Dzieci już dorosły. Powoli zaczynają się same urządzać. W domu wreszcie porządek. I cisza. Każde z was w swoim pokoju. I tylko kot się wtula w nogi. I tylko pies przychodzi by zlizać twoje łzy.
Młodsza wersja ma całe życie przed sobą, bo nie ma zobowiązań. Dopiero poznaje smak życia. Uczy się jak być asertywną, ale i jak kochać nietoksycznie. Ok., ale ty też już ich nie masz! Czy warto tkwić w martwym związku, bo tak wypada, bo tak się przyzwyczaiłam? Zdrada? Ekstremalne posunięcie, ale też je akceptuję. Bo gdy poczujesz, że ktoś daje ci szczęście, uśmiechniesz się do siebie i ten uśmiech pójdzie dalej, bo ty w dobrym humorze, powiesz coś miłego przyjaciółce, ona odwdzięczy się ploteczką o znajomej koleżance, o Antka brata kobiety koledze, co to jest aktualnie wolny… Bo najważniejsze to znaleźć w sobie szczęście i się nim dzielić z kochaną osobą. Nie tracę nadziei, że kiedyś się odważę, i że kiedyś cię znajdę…