Skąd się bierze dżentelmena?

Skąd się bierze dżentelmena? Dżentelmeni są w Anglii.

Cytując Wikipedię: https://pl.wikipedia.org/wiki/D%C5%BCentelmen : Dżentelmen (ang. gentleman, fr. gentilhomme, hiszp. gentilhombre, wł. gentiluomo) – współcześnie mężczyzna o dobrym, uprzejmym, wspaniałomyślnym i kurtuazyjnym zachowaniu, bardzo miły.

No właśnie. Kurtuazyjne zachowanie. Szczególnie wobec kobiet. Ciekawe skąd go brali? Dawno temu nie było z tym problemu. Chłopcy z rodzin z tzw. wyższych sfer, gdy tylko zaczynali dorośleć dostawali guwernera, który oprócz dbania o ich wiedzę o świecie mu współczesnym, dbał także o prawidłowe zachowanie młodego panicza przy stole, w ubiorze, o dobre maniery wobec służby. O zachowanie wobec płci pięknej. Albo młodzieniec wysyłany był do szkoły z internatem albo do szkoły kadetów lub seminarium. O, już słyszę, jakie to niehumanitarne odbierać matce dziecko i wysyłać z domu! Nie wiem, co lepsze? Wychowanie w drylu wojskowym może i bez udziału rodziców, czy rozwydrzony bachor współcześnie? Ku czemu zmierzam? Spytacie. Ano ku temu, że pytanie które zadałam jakiś czas temu: Czy feminizm wyklucza kindersztubę (czytaj więcej tu: Feminizm wyklucza dobre wychowanie.) jest jak najbardziej aktualne. A dziś dodatkowo stawiam drugie: skąd dżentelmen wie, że już jest dżentelmenem albo, że jeszcze się musi nauczyć. Generalnie to i kobietom też by się przydała szkoła dobrego wychowania, ale to tak na marginesie i to temat na inne opowiadanie ☹

Człowiek jest istotą społeczną. Rodzimy się i żyjemy przynajmniej na pierwszym etapie swojego życia z rodzicami, ciociami, wujkami, dziadkami, babciami i rodzeństwem. Dziecko jest świetnym obserwatorem i manipulatorem. Bardzo wcześnie uczy się, że płaczem, krzykiem, kwileniem, miałczeniem i innymi odgłosami zwraca na siebie uwagę i zazwyczaj dostaje to czego chce. Gdy dorasta rodzice stawiają mu granice. Tego nie wolno, tak nie wypada. Zrób tak. Albo siak. No właśnie, mądrzy rodzice, oboje, biorą udział w wychowaniu dzieci. Zarówno chłopców jak i dziewczynek. Nie poruszę tu tematu podwójnych standardów w wychowaniu różnych płci, bo o tym już kiedyś pisałam (czytaj więcej tu: Bo jesteś dziewczynką.).

Zajmijmy się zatem małymi chłopcami. Co to znaczy mały chłopiec i wszystko mu wolno? Dla niektórych matek ich synuś całe życie będzie malutkim chłopczykiem. Mający 40 lat kawał chłopa z własną rodziną nadal będzie „moim malutkim Marcinkiem” i mamusia skakać wokół niego będzie przez cały czas trwania rodzinnego niedzielnego obiadu. Celowo napisałam „skakać wokół niego”, bo to skakanie matczyne może być dobre. Ale częściej utrwala w młodym mężczyźnie pewien schemat. Widzicie go? Ten schemat? Nie? Naprawdę? Kobieta skacze koło mężczyzny. Odkąd jest mały to mama, babcia, ciocia, starsza siostra się nim opiekuje. Osobniki męskie w osobach taty, dziadka, starszego brata, wujka, raczej nie zmieniają mu pieluch, nie karmią, nie kąpią. Co najwyżej przez chwilę zorganizują mu jakąś rozrywkę. No dobra, powiecie, że rolą kobiety jest wychowywanie potomstwa. Tak. Jest. Ale nie tylko jej. Oboje rodzice są odpowiedzialni za swoje wspólne dzieło. W końcu samo się nie zrobiło… Matka zatem skacze koło malucha, gdy ten ma roczek, dwa latka, trzy lata, cztery, pięć… Halo! Pięć lat! Czy w wieku pięciu lat chłopcy nie mówią, nie słyszą, nie rozumieją mowy rodzicielskiej? Powiecie, że zwariowałam. Może i tak. Ale gdy widzę taką oto scenę, to mnie coś trafia.

Restauracja hotelowa. Śniadanie. Przy stoliku obok siedzi rodzina. Mama, tata i dwoje dzieci. Malutka dziewczynka w specjalnym krzesełku. Pewnie ma niecały roczek. I chłopiec, lat pięć. Tata spokojnie pałaszuje jajecznicę i popija spokojnie swoją kawę. A mama lata jak potrzaskana między stolikiem a miejscem wydawania posiłków. I znosi. I znosi. I znosi. Jajko chyba ☺.

– Kochanie, zjesz naleśniczka? – pyta synka.
– Nie – odpowiada nabzdyczony bachor.
– To może jajeczko – podtyka mu pod nos jajko na twardo – bachor odtrąca jej rękę i jajko spada na podłogę.
– Ojej, no popatrz co zrobiłeś. Tak nie wolno, kochanie. Mama głaszcze go po głowie. Tata nadal zatopiony w swojej kawie. Zero uwagi na to, co się dzieje obok niego.
– To może chlebka ci przyniosę? – Mama nie rezygnuje z prób nakarmienia potomka. W końcu to jej obowiązek, by dzieci zawsze były najedzone. Bo przecież bez tego naleśnika, jajeczka, chlebka, ciasteczka, kluseczków czy czego tam jeszcze, to przecież dziecko umrze w ciągu dwóch godzin, no nie dotrwa do obiadu… Mama znów leci na drugi koniec restauracji, tym razem po jabłuszko.

Przykład celowo przejaskrawiłam, ale czy nie wydaje się Wam, że taki młody chłopak zrozumiał z tego śniadania, że kobieta zawsze mu usługuje, że zawsze stara się go zadowolić, że on, jako mężczyzna zawsze jest obsługiwany przez kobietę, że ona niejako jest na każde jego zawołanie i skinienie? No i skąd on ma potem w dorosłym życiu wiedzieć, że nie wszystkie kobiety są takie jak jego matka? Że kobieta też może mieć swoje zachcianki i że w równym stopniu zasługuje na to „skakanie wokół niej” jak i on? Czemu tata olewa temat i nie pomaga swojej partnerce, swojej żonie, matce w wychowaniu syna? Bo żona „skacze” także wokół niego. Bo jej matka też „skakała” wokół jej ojca. I koło się zamknęło. Bo ona też nie wiedziała, że można inaczej. “Chcecie być feministkami, to nie oczekujecie od nas mężczyzn, że będziemy przed wami drzwi otwierać.” Taaa… Już to słyszałam. Teraz już wiem, skąd to jest. Same kobiety doprowadziły do tego swoim zachowaniem wobec synów. Za bardzo ich kochały. Nie nauczyły szacunku do siebie. To i teraz mamy. Rzeczywiście. Na własne życzenie

Głęboko wierzę, że nie wszystkie kobiety wychowują swoich synów na pieprzonych egoistów i chamów. Wierzę, że spotkam na swojej drodze dżentelmena, partnera przez duże „P”, z którym obowiązki podzielimy na pół, który przyniesie herbatę do łóżka, w którym leżę i przytuli pytając: “Co, ciężki dzień miałaś? Poleż sobie kochanie, ja już wszystko w domu ogarnę.”
.