Mazurskie opowieści – Nakomiady

Pałac w Nakomiadach i Manufaktura

Historia pałacu w Nakomiadach rozpoczyna się w XIV wieku, ale nie będziemy tutaj jej opisywać, bo poczytać sobie o tym możecie wchodząc na stronę www.nakomiady.pl . To co chciałabym Wam opowiedzieć o tym miejscu znajdziecie poniżej 🙂 Przeczytajcie a się nie zawiedziecie 😉

Do Nakomiad “przywiało” nas w trakcie imprezy, na której staramy się być co roku, a mianowicie “Rejs z nalewkami” . Miałyśmy nieco wolnego czasu więc postanowiłyśmy zobaczyć co jest w okolicy, kto wie może jakieś skarby odnajdziemy 🙂 I faktycznie tak było. Tym skarbem na ziemi mazurskiej okazał się pałac w Nakomiadach oraz znajdująca się na jego terenie Manufaktura zajmująca się ręcznym konstruowaniem oraz wyrabianiem piecy kaflowych. Ale po kolei, żeby się nie zgubić 🙂

Do samego pałacu niestety nie mogłyśmy wejść, gdyż w jego wnętrzach został stworzony hotel. Lecz hotel nie byle jaki, gdyż część oryginalnych elementów została zachowana. Pozostałe zostały odtworzone z ogromną pieczołowitością. Niektórych niestety nie dało się uratować ani odtworzyć, ale walka nie została jeszcze zakończona, gdyż renowacja jest w toku 🙂

Do ogrodów udało nam się dostać i naszym oczom ukazał się piękny i zadbany ogród podzielony na kilka części. Pięknie przystrzyżony bukszpan tworzy kształty geometryczne i ani jedna gałązka nie odstaje od reszty 🙂 Między bukszpanami znajdują się rabatki z posadzonymi na nich warzywami. Pomyślicie, że w sumie fajnie, ale co z tego? Kiedy wejdziecie nieco dalej ukaże się Wam część ogrodu, w której wysoka roślinność tworzy prawdziwy zielony labirynt. Nie żartuję, rośliny elegancko przycięte i oczywiście wysokie, tworzą ścieżki i zakamarki, w których można się zgubić 🙂 Musicie to zobaczyć na własne oczy.

Z samym pałacem wiążą się co najmniej dwie historie. Pierwsza opowiada o tym jak do pałacu przybył ranny oficer i córka ówczesnego właściciela pałacu zajęła się nim bardzo troskliwie. Zakochali się w sobie i dorobili się dziecka, ale serce wojaka było na froncie więc wyjechał by służyć ojczyźnie. Kobieta z rozpaczy po ukochanym rzuciła się z okna wprost na główne schody, niestety ginąc na miejscu. Od tego czasu widnieje na nich wykute w kamiennym stopniu jej serce i rączka dziecka, jako że była w ciąży.

Druga z opowieści mówi, że kiedy pałac został wykupiony przez obecnych właścicieli i zaczęli go odnawiać to w jednym z pokoi znaleźli rannego kruka ze złamanym skrzydłem. Przygarnęli go i leczyli, a on z wdzięczności za uratowanie żywota nie opuszczał ich aż do swojego końca. Aby upamiętnić to wydarzenie pokój, w którym właściciele znaleźli ptaka został nazwany “pokojem kruka”, ale to nie koniec, gdyż pokój urządzony jest tak aby wizerunek kruka był wszędzie. Trzeba by było to zobaczyć, nie zgodzicie się ze mną? 

Trzecia historia wiąże się z kapliczką, którą znajdziemy w przypałacowym lasku. Kapliczka ta podobno jest nawiedzana przez białą damę. Kapliczka jeszcze potrzebuje liftingu, ale jest na czym oko zawiesić 🙂

Teraz opowiem Wam o magicznym miejscu znajdującym się na terenie, a mianowicie o Manufakturze. Dlaczego magiczne spytacie? Otóż dzieje się tam magia, bo jak nazwać wyrabianie każdego kafla do pieca ręcznie? Ba, nie tylko kafle do pieców są tam wyrabiane, ale i całe piece. Wszystko ręczna robota, łącznie ze wzorami na kaflach. Ale żebyście nie myśleli, że zajmują się wyrobem tylko pieców. W ofercie znajdują się również przepiękne elementy ceramiki użytkowej np. talerze, filiżanki, miniatury pieców, podstawki do lamp. Wszystko co tylko sobie wymyślicie pewnie byłoby do zrealizowania. Każda rzecz jest od początku do końca ręczną robotą. Wyobrażacie sobie jakie trzeba mieć zdolności manualne, żeby zrobić tak cudne rzeczy? Ja bym się do tego nie nadawała 🙂 ale na szczęście dla Manufaktury ja tylko piszę 😉 Panie, które tam pracują są specjalistkami w swojej dziedzinie i zazdroszczę im tych umiejętności i pogody ducha, gdyż jak byłyśmy oprowadzane pozwoliły nam przez chwilkę podejrzeć jak to robią. Niesamowite jest to, że wszystkie wzory są jak spod igły, tak równych linii nie widziałam nigdy, nawet w swoim zeszycie od matmy jak rysowałam linię od linijki to potrafiłam to zepsuć, a one linijki żadnej nie potrzebują. Jak ma być prosto, to ma być prosto i koniec. Jeden ruch i linia jest. Mówię Wam musicie to własne oczy zobaczyć 🙂

 

Kochani to tyle w skrócie, trzymajcie się ciepło i zdrowo w tych jakże trudnych czasach dla nas wszystkich.