Nasze Wielkie Greckie Wakacje, czyli podróż za tysiąc uśmiechów!

Nasze Wielkie Greckie Wakacje, czyli podróż za tysiąc uśmiechów!

Wakacje, wakacje i po wakacjach! W tym roku, jak już wiecie z relacji na FB wybraliśmy Grecję. Wyspa Rodos przywitała nas piękną pogodą, a hotel uprzejmą i profesjonalną obsługą. O tym, co ciekawego jest na wyspie do zobaczenia będzie w kolejnych wpisach, dzisiaj o wrażeniach, o emocjach, ale i o tym jak sobie radzić w hotelu za granicą, by nie zepsuć sobie wakacji. Sobie i współtowarzyszom! 

O naszym sporcie narodowym, czyli o narzekaniu na wakacjach i o tym jak to się nam wszystko należy, bo przecież zapłaciłam,  pisałam już we wcześniejszych wpisach.  Tu sobie znajdziecie linki do czytania : http://www.kobietatoja.pl/wakacje/. Nie zawsze było tak źle i od reguły są wyjątki, o których pisałam o tu: http://www.kobietatoja.pl/powakacyjne-refleksje-podroznicze/

Po kolejnym pobycie za granica nasuwają mi się takie oto spostrzeżenia. 

Po pierwsze – nie ma takiego problemu, którego w hotelu nie da się nie rozwiązać.

Jak? Pierwsze kroki, jak zawsze, kierujemy do recepcji. To miejsce, gdzie przeszkolony i doświadczony w słuchaniu wszelakich skarg i próśb personel zawsze pomoże. O wiele szybciej pomoże,  gdy spokojnie wyłuszczysz swój problem i zrobisz to z uśmiechem ☺ Koniecznie z uśmiechem. I tu jest pierwszy z tysiąca uśmiechów, które działają cuda ☺. Ale ja nie znam języka!  Ja też, no i co? Łamany angielski zawsze wystarczy. Język migowy, język ciała? O jak najbardziej! I po to są właśnie te uśmiechy. W naszym pokoju nie było koców, bo w Grecji raczej się ich do okrywania w nocy się nie stosuje. Upał i te inne sprawy, sami rozumiecie. Ale w naszym przypadku były niezbędne. Przeziębienie się trafiło. Pani w recepcji obiecała, że za chwilę przyniosą do pokoju. Zabrakło też, prozaicznie papieru toaletowego, był i się zmył ☺. Po chwili oczekiwania przy barowym stoliku, zostaliśmy poinformowani, że temat załatwiony. Pierwszy uśmiech się przydał? O tak! Następnego dnia pani już nas pamiętała, a jak dostała małą czekoladkę przywiezioną jeszcze z domu, to już byłyśmy prawie że najlepszymi przyjaciółkami. Chyba podzieliła się czekoladką z serwisem sprzątającym, bo dziewczyny ciągle dokładały tego papieru i stale sprawdzały, czy nie trzeba nam wynieść śmieci i czy ręczniki, i pościel na pewno mamy czyste. No trzeba je było wyganiać ☺ 

Po drugie – w restauracji hotelowej najważniejszy jest maître d’hôtel, czyli mówiąc prościej kierownik sali.

To on zazwyczaj wskazuje nam miejsce przy stoliku i zawsze wita gości. Nie warto z nim zadzierać. I tu również klient bez krawata awanturujący się jest niemile widziany. Za to ten z uśmiechem – zawsze! Wystarczy grzecznie odpowiedzieć na powitalne formułki ale i oddać coś miłego od siebie, w stylu jakie piękne macie miasteczka, albo że pogoda jest fantastyczna! I koniecznie z uśmiechem. Nasz metr (spolszczona wersja francuskiego maître) był nieocenionym pomocnikiem. Rozwiązywał każdy problem. Nie ma naleśników, jakie lubisz? Na słodko czy na słono? I magicznie się pojawiło stanowisko i kuchcik i duuuuużo czekolady ☺ Za mało warzyw do kolacji, bo wszystkie są w sałatce greckiej? A co za problem? Talerz magicznie wędrował do nas na stół. I to codziennie. 

Nie wiesz jak poprosić o dodatkową szklankę czy kieliszek wina? Uśmiechnij się i też nie ma problemu. Kelnerka nalewała nam wino do butelek, chociaż wynoszenie jakiegokolwiek posiłku z restauracji jest przecież zabronione. Bo? Bo z uśmiechem ją o to poprosiliśmy i zawsze pamiętaliśmy by podziękować i to po grecku! Po paru dniach, barman też już wiedział, że najpierw gorąca herbata po kolacji, a potem drinki. I znowu uśmiech ☺ I nie ma problemu, że nie kupujesz drogich drinków. 

Znajomość paru słów w języku kraju, do którego jedziesz też się przydaje. Dzień dobry, do widzenia, na zdrowie, dziękuję – czy to taki wysiłek by zapamiętać? A jakie piękne uśmiechy dostajesz w odpowiedzi! 

Po trzecie – miejscowi nie zawsze dobrze mówią po angielsku, ale zawsze pomogą, gdy nie jesteś marudą.

Podczas wycieczek autem po wyspie często nam się udawało spotkać na poboczu stragany z lokalnymi produktami. Rodos słynie z miodów, likieru kawowego na bazie ouzo oraz oliwy z oliwek. No w Grecji to tak zwany must have. Drzewa oliwne rosną wszędzie. Zatem, gdy chcesz popróbować czegoś lokalnego, to jest to dobry pomysł. Sprzedawcy chętnie częstują, a są to pychotki, mówię wam.  Udało nam się odwiedzić destylarnię, gdzie produkują bimber z winogron zwany soumą. W nagrodę za uśmiech i dzielne picie dostaliśmy flaszkę w gratisie, żeby kierowca, co nie mógł pić na miejscu nie był poszkodowany i wypił w hotelu, a dodatkowo jeszcze i winogrona, chyba na zakąskę były ☺ Okazało się też, że na małej wyspie prawie każdy zna każdego i po wymienieniu nazwy hotelu okazywało się, że tam pracuje kolega czy koleżanka i prosili by ich pozdrowić i znowu było coś w prezencie. Myślicie, że to naiwność turysty, że i tak nas naciągnęli? A nawet jeśli, to co z tego? Na wakacjach nie warto kumulować złych emocji. A jakie są emocje po degustacji wina? Upojne ha ha ha 

Piszę o tym wszystkim, nie po to by się chwalić jaka to jestem zaradna, jak to sobie świetnie radzę ☺ . No to też (ha ha ha) ale po to by po raz kolejny podkreślić, że to jak się zwracasz do drugiego człowieka definiuje jego odpowiedź jaką dostaniesz. Jeżeli zwracasz się z szacunkiem do osoby, a tym bardziej do jej pracy, to i będziesz dobrze zapamiętany i odpłacą się uprzejmością. Bo czy kelnerka mogła nie nalać wina do butelki? Ale oczywiście, że tak. Zgodnie z regulaminem jest to zabronione. Czy panie sprzątające mają obowiązek układać z ręczników łabędzie? Albo kwiaty z koszulek? No pewnie, że nie muszą tego robić. Ma być czysto i już. A jednak to robią! Nasz mała wakacyjna ekipa to jednak jakaś dziwna jest.  Coś z nami jest nie tak? 

Jak myślicie? 

p.s. O samej wyspie w kolejnym wpisie.