Życie zgodnie z naturą

Życie zgodnie z naturą! Jakie to piękne, naturalne i zdrowe. Przez wieki wytworzyły się w lokalnych społecznościach różne tradycje i zwyczaje. Kończy się czas karnawału i nadchodzi Wielki Post. Jeszcze nie tak dawno większość społeczeństwa hucznie bawiła się we wszystkie soboty karnawału. Były to albo bale w restauracjach, albo imprezy zakładowe, albo spotykano się prywatnie w domach. Jednym słowem ludzie umieli się bawić. Zachowywali umiar między obowiązkami a przyjemnością. Dziś już większości z nas nie chce się nigdzie wychodzić z domu, spotkania towarzyskie stają się coraz mniej popularne. Szkoda, że nadeszły takie czasy, bo każde pokolenie ma swoje przyzwyczajenia i możliwości. Jeszcze dwa wieki temu, kiedy komercja była nieznanym słowem, a ludzie żyli z pracy rąk, bawiono się hucznie od święta Trzech Króli do Środy Popielcowej. Życie wyznaczał kalendarz religijny, ale było to też zgodne z prawami natury. I te kilka tygodni na początku roku, kiedy jeszcze były w domach zapasy jedzenia, nie żałowano sobie niczego. A szczególnie dobrej zabawy i tańców. Ostatni czwartek przed Wielkim Postem nazwano Tłustym. Na szczęście jest on obchodzony do dzisiaj. I nie ma nic złego, że tego dnia jemy pyszne pączki. Dawniej nadziewano je słoniną i były dobrą, tłustą zakąską do wódki. Dziś nadal są smażone na tłuszczu (najlepiej na smalcu), ale jemy je, jako słodkie przysmaki. Królują te z nadzieniem różanym. I, niestety, kupowane w sklepach. A może warto pokusić się o zrobienie prawdziwych pączków, najlepiej z własną konfiturą. Pamiętam z opowieści rodzinnych, jak moja mama postanowiła zrobić pączki. Jako młoda mężatka chciała dogodzić mężowi i przygotowała dorodne pączki. 4!!!!! Słownie: cztery sztuki z jednego kilograma mąki. Gdy tata wrócił do domu z pracy i zobaczył te twarde jak kamień cuda, poprosił o zostawienie go samego w kuchni. Po dwóch godzinach wyszedł z niej, z tacą pełną pięknych, jednakowych pączków. Dodam tylko, że mama była wspaniałą kucharką i piekła wyśmienite ciasta drożdżowe – szczególnie makowce. Ale jak widać pączki nie były jej domeną. Nigdy zresztą później nie pokusiła się o ich zrobienie. W tłusty czwartek były chrusty. Myślę, że mam to po niej i też nie robię pączków. Ale znam jeden wspaniały przepis, pracochłonny, do którego największym trudem jest znalezienie prawdziwego smalcu. Ja staram się żyć zgodnie z naturą i tradycyjnie, dlatego zawsze mam pod ręką taki własnoręcznie wytopiony smalec. Mam też prawdziwą konfiturę ucieraną z płatków dzikiej róży. Przepis pochodzi z książki kucharskiej z 1955 roku. To właśnie nim się posługiwał mój tata robiąc te osławione pączki.

Składniki:

  • 1 kg mąki
  • 10 dag drożdży
  • 10 dag cukru
  • 0,5 l mleka
  • 7 żółtek
  • 1 jajo
  • szczypta soli
  • 6 łyżek oleju
  • 10 dag masła
  • pół laski wanilii
  • 1 kieliszek spirytusu
  • sok i skórka z 1 cytryny
  • przynajmniej 1 kg smalcu do smażenia
  • marmolada lub osączone konfitury

I zaczynamy. Ważne, żeby wszystkie składniki miały temperaturę pokojową.

Drożdże rozcieramy widelcem z łyżką cukru, szklankę mleka lekko podgrzewamy i zalewamy nim drożdże. Wszystko trzeba dokładnie wymieszać, żeby nie było grudek.

Następnie powstały rozczyn posypujemy mąką (3 łyżki wystarczą) i przykrywamy ściereczką, aby urósł.

W tym czasie jajko, żółtka i cukier ucieramy na pulchną masę, dodajemy przesianą mąkę, wanilię, sok z cytryny i otartą skórkę, szczyptę soli, pozostałą ilość mleka i rozczyn, który powinien podwoić swoją objętość. Wszystko dokładnie mieszamy dodając alkohol. I dalej wyrabiamy ciasto, aż będzie gładkie i odstaje od ręki. Wtedy dodajemy olej i jeszcze przez chwile wyrabiamy.

Następnie odstawiamy na 10 – 15 minut do wyrośnięcia. Trzeba pamiętać, że takie ciasto drożdżowe lubi ciepło, więc zawsze powinno wyrastać w ciepłym miejscu przykryte ściereczką. Po upływie kwadransa ciasto powinno nam urosnąć i wtedy ostatni raz je wyrabiamy.

Sposobów na „lepienie” pączków jest wiele. Mnie najbardziej wychodzą te robione przy pomocy szklanki. Ciasto wałkujemy na grubość ok 1 – 1,5 cm i wykrawamy szklanką koła. Na środek każdego kółka nakładamy nadzienie i dokładnie zlepiamy formując kule. Układamy je na posypanej mąką ściereczce stroną zlepienia do dołu.

W tym czasie w szerokim rondlu roztapiamy smalec. Kiedy zrobimy ostatniego pączka, pierwszy już będzie nadawał się do smażenia. Wrzucamy na gorący tłuszcz i smażymy do zrumienienia. Gdy jedna strona jest już brązowa – przewracamy za pomocą patyków do szaszłyków na drugą stronę. Gdy gotowe – wyjmujemy łyżką cedzakową na papierowy ręcznik do osączenia.

Gorące posypujemy cukrem pudrem lub polewamy lukrem i ozdabiamy kandyzowana skórką pomarańczową.

Tak, jak lubię pracę w kuchni, tak nie znoszę smażenia w głębokim tłuszczu. Pączki i faworki są odstępstwem. Najlepsze, najpyszniejsze, domowe. Uwierzcie mi, że tęsknię za czasami dzieciństwa, kiedy mama wkładała swój trud i przede wszystkim serce, żebyśmy smacznie jedli. Nieważne, że były to kotlety mielone, rosół z makaronem czy zupa grochowa. Ważny był ten zapach unoszący się od progu. Chciało się wracać do domu i usiąść przy stole. Tak samo czekało się na „dania specjalne”, które były tylko raz w roku z jakiejś okazji. Wiadomo było, że na imieniny rodziców zawsze będzie ciasto z galaretką i truskawkami, na Boże Narodzenie makowce. A w tłusty czwartek – chrusty. Pomimo, że mama nie podejmowała się robienia pączków – to one też były. Babcia robiła wyśmienite z twarogiem. I nie na słodko. „Zapomniałam cukru dodać” – twierdziła babcia.

przepis na pączki