Samotność we dwoje

Piękna, młoda mama siedzi przy basenie w drogim hotelu w Turcji. W brodziku pluszcze się jej dziecko. Od czasu do czasu kobieta coś do niego powie, złapie za rączki, poda zabawkę, ale tak poza tym to nic nie robi. Ot, pilnuje dziecka. Nieopodal w kawiarence siedzi jej mąż. Pije piwo. O, tak naprawdę to on nic nie robi. On odpoczywa. – Kochanie, czy możesz pójść do pokoju po aparat i zrobić nam zdjęcie? – pyta grzecznie kobieta. Nie. – słyszy w odpowiedzi warkot męża – zmęczony jestem. Sama idź. – A popilnujesz malucha? – Nie. Urlop młodego małżeństwa. Nie tak sobie go wyobrażałam. W ogóle nie tak sobie wyobrażałam małżeństwo. A teraz jestem sama. Wiecznie sama rozwiązuje problemy, wiecznie sama siedzę z dzieckiem, sama zajmuję się domem… Sama… Ten urlop miał być powrotem do bycia razem. Mąż obiecywał, że razem odpoczniemy, bo przecież praca go wykończyła przez ten rok, a Ty siedzisz w domu i nic nie robisz ( artykuł), no, ale niech Ci będzie, wakacje i dla dziecka lepiej będzie jak pobędziemy nad morzem. On odpoczywa, Ty nadal zajmujesz się Waszym wspólnym dzieckiem. Sama.

– Czy możesz zrobić dla mnie listę najbardziej topowych horrorów wszechczasów? – Prosi koleżanka z pracy. A po co Ci taka lista? Przecież nie lubisz horrorów – dziwisz się grzecznie, ale oczywiście oferujesz pomoc. No, ja nie lubię, ale Jacek (znaczy się mąż) lubi, ale jeśli nie będę mieć listy filmów do wspólnego obejrzenia, to on przyjdzie z pracy i znowu usiądzie przed telewizorem z piwem i nie będzie ze mną rozmawiał. Że co? Żebrzesz o chwilę uwagi, o chwilę zainteresowania ze strony męża?!

Oczywiście, że podane wyżej przykłady męskiego zachowania to wyolbrzymienie problemu (nie, no, co ja piszę? Przecież to z życia wzięte fakty), ale miałam na myśli zobrazowanie samotności w związku, niekoniecznie w małżeństwie. Po co w ogóle nam związek? Małżeństwo? Co złego jest w byciu samotnym? Szczerze? Nic. Samotni z wyboru często są dużo bardziej szczęśliwymi osobami niż tacy niby ze sobą związani. Samotny z wyboru, jako dorosły odpowiedzialny człowiek ogłosi światu, że właśnie jest po rozwodzie, nie ma zamiaru się z nikim wiązać, bo nie jest na to gotowy, bo teraz dla niego najważniejsza jest kariera i na tym się skupia. Jest sam, bo właśnie się rozwija duchowo, bo ma nową pasję, nowe hobby. Ma prawo? Jak najbardziej! Realizuje własne cele. Egoistycznie, ale nie krzywdząc nikogo. Małżeństwo jest umową dwojga ludzi. Oboje umawiają się, że będą ze sobą w chorobie i w zdrowiu, w bogactwie i w biedzie, dopóki śmierć ich nie rozłączy. Ale czy tak naprawdę to wiemy, na co się umawiamy? To trochę jak kupowanie kota w worku. No niby znasz tego swojego Księcia, kochasz go i on Ciebie też, ale po pewnym czasie oddalacie się od siebie i każde z was żyje samotnie. A przecież mieliście dzielić razem troski, bo będzie łatwiej, ale i radości, by żyło się lepiej. Bo jesteście razem. Samotność we dwoje to chyba najbardziej smutny rodzaj samotności.

– Ale jestem zmęczona – żali Ci się koleżanka – właśnie wyszłam ze szpitala, w domu armagedon z dziećmi i psem, a ja potrzebuję jeszcze według zaleceń doktora poleżeć, wzmocnić się… No, a jak mąż? Pojechał na wieś do rodziców, odpocząć. Ale jak to? – Pytasz nie rozumiejąc sytuacji – No, przecież przychodził do mnie do szpitala całe dwa tygodnie i domem się zajmował i się zmęczył… To też rodzaj samotności. Porzucenia w momencie, gdy ta druga osoba jest Ci najbardziej potrzebna.

Mąż i żona to najbliższa rodzina. Ba, jest to rodzina, którą sami sobie wybieramy. A wybieramy, żeby wszystko, co nas w życiu spotyka dzielić na dwa, żeby można było się do kogoś przytulić, wypłakać na ramieniu, ale i cieszyć spacerem nad Wisłą i winem przy kolacji. Wcale nie musimy być dla siebie całym światem, warto nawet zachować trochę niezależności, finansowej też, warto mieć tylko swoich ale i wspólnych przyjaciół, warto mieć wspólne ale i swoje hobby. Ważne, żeby czuć, że jest się kimś ważnym dla tej drugiej osoby. Bo jak nie, to jesteśmy samotni…

– Wiesz, dlaczego się rozwiodłam z Markiem? Jaki był pierwszy powód? Bo on przechodził przez ulicę. Ale że jak? Na pasach? Czy w miejscu niedozwolonym? Nie rozumiesz, o co chodzi. Wariatka jakaś z tej Baśki. Nie, normalnie na pasach. Zawsze po pasach. Patrzył w lewo, w prawo, w lewo i przechodził. Szedł tym swoim szybkim, długim krokiem. Ja za nim drobnymi kroczkami, bo na obcasach i z zakupami. I cały czas modliłam się, by się za mną obejrzał. By, choć raz odwrócił się do mnie i po mnie, by pomógł z zakupami, by wziął za rękę. No i się rozwiodłam. Bo miałam dość patrzenia na jego plecy. Zmęczyło mnie to.

Smutne to, prawda?