Co do definicji słów, to odsyłam chociażby do Wikipedii. Dla mnie asertywność to umiejętność mówienia Nie. Nie tylko szefowi, ale także mężowi, dzieciom, koleżance i całemu światu, by nie wlazł mi na głowę i bym nie była nieszczęśliwa. Kto by pomyślał, że odmawianie może dawać szczęście!
Jako bardzo młoda osoba zatrudniłam się w mojej pierwszej korpopracy. Dostałam swoje zadania do wykonania. Super. Szefowa wytłumaczyła, co i jak i zaczęłam okres próbny. Przy biurku, obok mojego, pracował starszy pan, no może nie był starszy, ale wtedy tak mi się wydawało, bo miałam może ze 25 lat. Hi hi. Nazwijmy go Pawłem. Razem z nim tworzyliśmy dział eksportu na Wschód. On odpowiadał na zapytania ofertowe i kontrakty, a ja je realizowałam. Na początku nie kontaktowałam się z klientami, bo i po co? Umowy podpisane, instrukcje wydane, produkcja w toku, nic tylko dopilnować i wysłać. Paweł tymczasem gadał prawie non stop i był bardzo dumny ze swojej znajomości języka rosyjskiego. No, ba! Ja za to dużo czytałam, bo wraz z zamówieniami dostawałam i kontrakty wraz z korespondencją około kontraktową. I? Cóż, powiem tak. Rosyjski był fatalny. Każdy, kto choć raz zetknął się z umową, zrozumie jak ważne jest użycie odpowiednich terminów handlowych, ubezpieczeniowych, w skrócie tzw. branżowych, by prawidłowo zrealizować kontrakt i by uniknąć nieporozumień, jak ważne jest by obie strony kontraktu zagranicznego rozumiały dokładnie to samo. Czytałam i czytałam i robiłam notatki. Gdy pytałam Pawła, dla niego to nie miało znaczenia, kto przygotował kontrakt, skąd wzięto wzór, to było bez znaczenia, przecież jest podpisany, o co ci chodzi? No, mnie to generalnie o nic, tylko o to, że nie umiem go wykonać zgodnie z tym, co napisano i podpisano. Dodam tylko, że umowy były sporządzone tylko w języku rosyjskim. Przynudzam? Dobra, już przechodzę do ad remów ( że zacytuję, za jednym z klasyków kabaretu ☺) Skoro nie dostałam pomocy od starszego kolegi, zapytałam u źródła, czyli u klienta. Nie chcę się chwalić, ale rosyjski znałam perfect. Usłyszawszy moje rozmowy z klientami, koledze kolokwialnie mówiąc odpadła szczęka. Fajnie? No jakby tak. Urosłam w jego i swoich oczach, bo każdy chyba jest łasy na pochwały. Ale… Następnego dnia na swoim biurku znalazłam dziesięć teczek potencjalnych klientów, z którymi toczyły się aktualnie rozmowy, a w teczkach dziesiątki przyklejonych kolorowych karteczek typu: tutaj popraw, tutaj zmień punkt, tutaj przetłumacz cały akapit, bo klient się nie zgadza z brzmieniem tego czy tamtego punktu, zadzwoń do klienta i ustal jakiś szczegół… No, roboty było sporo. I jakby poza moim zakresem obowiązków. Wtedy nie wiedziałam, co to asertywność. I miałam dwa wyjścia: z pokorą wykonać nie moje obowiązki albo się sprzeciwić. Tylko jak? Przecież to moja nowa, pierwsza praca, jestem na okresie próbnym, co będzie jak nie zrobię i mnie zwolnią? Znowu szukać pracy? Jakoś nie miałam na to ochoty. A i jeszcze dochodzi aspekt bycia koleżeńską, czyż nie tak? Zatem co robić?
Asertywność to trudna sztuka budowania i stawiania granic, by w swoim środowisku czuć się komfortowo, by wyrazić siebie i nie dać się stłamsić, ale też by i nie zepsuć atmosfery w pracy. Spojrzałam na te teczki i tak, jak leżały na moim biurku, delikatnie przeniosłam je na biurko Pawła, który zazwyczaj przychodził do biura później niż ja. Jakież było jego zdziwienie, gdy odnalazł w nich, w tych teczkach, swoje notatki i ani słowa poprawionego przeze mnie. Podniesionym głosem warknął na mnie: przecież cię prosiłem o zrobienie tego! Prosił?! Jakoś nie zauważyłam. Od słowa do słowa zanosiło się na niezłą awanturkę na dzień dobry. Na szczęście wmieszała się szefowa i mnie poparła. Paweł się jakoś mętnie tłumaczył, że skoro znam rosyjski to mogłabym to za niego robić. Czy chce się Pan zwolnić? Usłyszał w odpowiedzi. I temat został zamknięty.
Piszę o tym, bo niedawno usłyszałam w słuchawce płacz mojej przyjaciółki: Ja już nie daję rady, jestem sama z dwójką dzieci, jedno chore, drugie trzeba odprowadzić do szkoły, potem na zajęcia, na hiszpański, na basen, ja też pracuję a mój mąż znika w pracy na dłuuuuugie godziny i tak już od ponad roku. Jestem ciągle sama, nie mam już siły. Niedługo i ja padnę. Ale, przecież twój mąż niedawno zmienił pracę, dostał podwyżkę, nowy zespół. Ma i stanowisko i możliwości zarządzania dużym zespołem. No, niby tak, ale zespół mu się rozpada. Już cztery osoby się zwolniły, dwie kolejne na zwolnieniu, a oni mają jakiś super ważny projekt do zrobienia na termin. No i on siedzi nocami i go robi. A czy ktoś z nim pracuje po godzinach? Nie, zespół wychodzi najpóźniej o siedemnastej z biura, bo przecież oni mają rodziny, dzieci… A twój mąż nie ma rodziny- drążyłam delikatnie temat. No jak to nie ma? Ma przecież nas – koleżanka płakała w słuchawkę. To niech idzie do szefa i poprosi o nowych ludzi albo o przedłużenie terminu wykonania projektu, niech coś w końcu zrobi, nie jest przecież zbawcą ludzkości, nie może sam jeden robić tego, co zaplanowano dla całego działu. Ale on nie umie. Bo go zwolnią.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Pomyślałam sobie, że do typów szefów opisanych w naszym artykule (8 typów szefa z piekła rodem) należy dodać typ szefa : Zosia Samosia, albo Szef Ciamajda? A może to zaburzenie zwane pracoholizmem? ( o tym, w następnych częściach historii)
W budowaniu relacji między ludźmi ważna jest właśnie asertywność. Gdybym się nie postawiła Pawłowi, pewnie codziennie miałabym na biurku jego pracę do wykonania, a laury zbierałby on. Wtedy mi się udało. Bywały też i porażki. Czasem stawianie granic szefowi wymaga i poniesienia ryzyka straty takiej pracy. Masz rację, ale nie masz pracy. Cóż, ale ile jest warta twoja praca, gdy jesteś ciągle gnębiony, nie możesz wyrazić siebie? A jak trafia ci się szef : obiecanki cacanki? Raz można uwierzyć, drugi raz już się nie opłaca.
Czy jak dzieciom mówisz „nie” i im cierpliwie tłumaczysz, czemu nie, to one cię mniej kochają? No, nie. Tylko nie włażą ci na głowę. I o to tu chodzi.